W Marco spędziłam prawie tydzień. Przez cały ten czas miałam wrażenie, że jestem bliżej nieba. Fakt, że mieszkałam na parafii, przy kościele i fakt, że fizycznie byłam bliżej nieba niż zazwyczaj, bo miasteczko leży na wysokości 3460 mnpm. W każdym razie czy wspinając się na pobliskie szczyty czy przemierzając
cabionetą kręte drogi, rozpadliny i przepaście, czułam, że niebo jest bliżej. Bo czasem, gdy siedziałam odpoczywając na kamieniach, które przywlókł lodowiec (mamo, tato, nie pamiętam jak to z tym lodowcem było dokładnie) to byliśmy tylko we dwoje, ja i niebo. Aha no i
czakra w dole.
|
lodowiec Huaytapallana |
Parafia w Marco liczy kilkanaście wiosek, księża dojeżdżają na mszę czasem ponad godzinę. Najczęściej do kościoła przychodziły dzieci, kilka, kilkanaście, podwoziliśmy je samochodem na pace. Do kaplicy czy kościoła klucze mają zwykle mieszkańcy. Rodzi to niekiedy spory, bo jest obawa, że niektórzy zaproszą
padres casados czyli dawnych księży, którzy pozakładali rodziny, ale dalej udzielają sakramentów.
|
Kościół Świętej Marii Magdaleny w Marco |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz