sobota, 31 maja 2014

Sierra Central: Huancayo-Concepción-Jauja

Po dwóch tygodniach oddychania limeńskim powietrzem wyruszyłam na wschód, w część Andów Środkowych, w okolice doliny rzeki Montaro. 

Z Limy do Huancayo kursują autobusy, ceny biletów wahają się od 30 soli w wyż, w zależności od poziomu luksusu w autobusie. Ja, za 50 soli miałam: rozkładane siedzenia samolotowe (trzy w rzędzie), telewizor i tylko trochę sfatygowany kocyk drugiej nowości. Wyruszaliśmy późnym wieczorem więc już na początku podróży zaczęłam nieco przysypiać, ale wtedy obudził mnie pan stewardess, który latał z kamerą i strzelał krótkie ujęcia każdej podróżującej facjacie oraz spisywał dane osobowe. To kwestia bezpieczeństwa, jako mi powiedziano, gdyż często zdarzały się rabunki w autokarach. Podróż miała trwać około ośmiu godzin.

Obudziłam się tylko raz. Oblewana falami gorąca, dusznościami i młodościami. Oznaczało to, że wznieśliśmy się na wysokość ponad 4800 mnpm., w okolice przełęczy Abra de Antícona inaczej Ticlio (4818 mnpm), a ja zaczynam doświadczać soroche czyli choroby wysokościowej. Najlepszym remedium, które pomaga przy aklimatyzacji na takiej wysokości jest oczywiście koka, tak więc przez kolejne dwa dni wlewano w mnie litry gorącego wywaru z tych małych zielonych listków i doszłam do siebie. 

Pierwsze dni spędziłam jeżdżąc po andyjskich wioskach w regionie. Moi przyjaciele, mają swoje sklepiki z nawozem w różnych miejscach więc doglądaliśmy biznesu.

Pukara
 
Pichunari (?), tam właśnie zjedliśmy śniadanie w lokalnej "restauracji", ryż gototowany w garczku na ogniu, domową bułeczkę i canchę na przegryzkę (coś w stylu smażonej kukurydzy)

Huancayo i Jauja to oddalone od siebie około godzinę jazdy colectivo (czyli taksówką zbiorową), dwa miasta w regionie Junin (położone już na szczęście niżej bo ok. 3300 mnpm). Moja "peruwańska rodzina" pochodzi z Huancayo, dlatego też mogę być skażona stronniczością. Na wstępie opowiedzieli mi taki dowcip:

"Spacerują w chmurach Pan Jezus i Święty Piotr. Piotr mówi: 
-Jezu, strasznie chce mi się sikać!
-Lej, pod nami jest Jauja..."

Laguna de Paca, niecałe 4 kilometry od Jauja. Podobno w głębinach leży zatopiony skarb Inków, złoto z wykupu za Atahualpę, podobno też kształt górskich pasm tworzy postać drzemiącego nad brzegiem jeziora Inki i kolejne podobno - żyje tam piękna syrenka. Pewne jest natomiast to, że w tej restauracji serwują ceviche - i choć to ryba surowa - zakosztowałam.

Jauja - centrum. Na drugim planie cabioneta, którą się woziłam ;)
Jauja
Jauja została założona przez Pizzara i przez krótki czas była stolicą Peru, potem ze względów strategicznych konkwistadorzy przenieśli się do Limy. Ale jak mi powiedziano, wszystkie złe cechy zostawili w prowincji, dlatego właśnie jaujinos są butni, borrachos, lenie i nieroby, ciągle fiesta i cervesa. Co innego Huancayo, stolica regionu, tu kwitnie biznes, każdy coś sprzedaję, każdy coś kupuje, niezależność i wolność potomków ludów Wanka. Pewnie trochę prawdy w tym jest, ale nie wiem jakie dowcipy opowiada się w Jauja...
Huancayo


Huancayo, ot taki sobie kościół, ale nie mam wielu zdjęć, z własnym obliczem, a chciałam udowodnić, że na prawdę jestem w tym Peru, a nie tylko zrzynam z Wikipedii.
Huancayo

I jest jeszcze Concepción, tak gdzieś w połowie drogi. A dalej na wschód Sanktuarium Santa Rosa de Ocopa czyli jedna z pierwszych siedzib franciszkanów w Nowym Świecie. Z wielką biblioteką, muzeum zwierząt z selvy (wytrzeszczone oczy i wystrzyżone zębiska) i rozległymi włościami zielonymi wokół. Obecnie mieszka tam 3 księży, 3 braci i 8 nowicjuszy. 


Convento de Santa Rosa de Ocopa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz