wtorek, 22 lipca 2014

Yurinaki. Problemy w raju czyli pierwsze kroki na misji

Kawa, banany, pomarańcze, juka, kokosy. Wodospady, chmury i przebijające się przez tropikalne rośliny, czerwone skały opadających gór. Tak zwana selva alta czyli dżungla wysoka i tak zwane centro poblado Puerto Yurinaki czyli mój nowy dom. W języku ludu Ashanika, Yurinaki to miejsca gdzie łączą się dwie rzeki. Dla mnie to miejsce, gdzie łączy się to co piękne, egzotyczne i twórcze z tym co dzikie, destrukcyjne, obce i czasem okrutne. Człowiek i natura. Natura i człowiek. Człowiek, zależny od natury. Natura, jednocześnie niszczona i wspomagana przez człowieka.

W tymże właśnie Yurinaki, moim nowym domu od trzech dni nie ma wody. Nie wiadomo dlaczego, bo nie było żadnych wcześniejszych wiadomości, nie ma i tyle. Nie padało też od tygodnia więc nie tylko my wysychamy, rośliny też. Niektóre rodziny mają swoje zbiorniki magazynujące wodę, więc do gotowania czy do kąpieli czepią z nich. My nie mamy, bo dwa tygodnie temu przez dziurę wielkości pięści wyciekł nam cały zapas. Wspomnę tylko, że zbiornik był nad moim pokojem… Rano chodzimy więc do domu padre z wiadrami czy z innymi pojemnikami, żeby przytachać kilka litrów. Po drodze mijamy innych ludzi z takimi samymi wiadrami, którzy czerpią wodę z rzeki. Nie mogę sobie wyobrazić co z nią robią, bo rzeka jest tak brudna i zanieczyszczona przez odpady z kopalni, że mogłaby służyć jako kwas do odrdzewiania metalu, a nie jako woda do mycia czy kąpieli, nie mówiąc już do picia. Na szczęście dzisiaj dojechał pan, który sprzedaje wodę pitną w butlach więc zrobiłyśmy w Vilmą obiad. Podobno cały tydzień ma nie być, takie ploty chodzą po wsi. Prądu też nie mamy dzisiaj i też nie wiadomo czemu, ale może wróci wieczorem.

Ale cóż, takie właśnie są uroki mieszkania w raju. Te i inne jak pajączek wielkość połowy dłoni, który patrzy jak się kąpiesz czy karaluch, z którego głową spotyka się twoją bosą stopą. Ale wystarczy wyjść rano z domu po bułki i idąc przez wieś rozejrzeć się dookoła spoglądając na zamglone, porośnięte polami kawy zbocza Andów lub wieczorem spojrzeć na niebo, na którym świecą inne, nieznane gwiazdy. I zapomina się wtedy o całym zmęczeniu, niewyspaniu, niedogodnościach i męczących insektach.

W domu misyjnym mieszkamy w czwórkę. Dwie madres, aspirante Vilma i ja. Padre mieszka w swoim domku bliżej centrum wsi. Jest z nami jeszcze Maćko – kot i Escott – niesforny szczeniak. I to cala ekipa.

Pracy mam sporo. Dostałam budynek i stertę książek, które otrzymaliśmy z darów. Pierwsze tygodnie spędziłam więc przygotowując bibliotekę. W nadchodzącym tygodniu oficjalnie ją otworzę. Chociaż już od jakiegoś czasu dzieci zwabione muzyką, którą puszczałam na cały regulator, przychodzą odrabiać swoje zadania domowe. Prowadzę też dwa razy w tygodniu lekcje angielskiego, a raz w tygodniu spotkania grupy Pasotral Juvenil. Trudno mi było zdobyć zaufanie dzieciaków, zarówno tych mniejszych jak i tych większych, a najtrudniej tych które są nativos. Ale dzień po dniu jest coraz lepiej i coraz więcej osób odwiedza moją biblioteko-świetlicę. A jak się spóźnię czasem to te mniejsze przybiegają do naszego domu i krzyczą mi pod oknem: „Senioriiiitaaa, Seniorita Constanciaaaa”.

Poza zajęciami, które mam w bibliotece, jeżdżę do wioseczek należących do parafii Yurinaki. Do szkół z katechezą, albo rozwożąc przybory szkolne i ubrania, które przysyłają nam z Limy. Albo do kaplic na msze. Albo gdziekolwiek i z czymkolwiek, gdzie nas poproszą lub potrzebują. Czasem jeździmy wszyscy, czasem tylko we dwójkę, zależy od sytuacji.

W czwartki rano w Puerto Victoria mamy katechezę. Jedziemy padre i ja. W szkole jest czternaścioro dzieci, klasy od jeden do sześć, jeden nauczyciel i jeden salon. Przyjeżdżamy na jedenastą, jak było umówione, ale dzieci mają swoją półgodzinną przerwę. Wszyscy są na zewnątrz. Chłopcy grają w piłkę, a dziewczynki w gumę. Kathy pozdrawia mnie i pyta czy z nimi poskacze. Niestety mają za wysoki poziom więc tylko się przyglądam i rozmawiam z mamą jednej z dziewczynek, która krami piersią swoje niemowlę. Ona też ma przerwę. Szkoła graniczy z jej czakrą (pole uprawne) gdzie zbiera pomarańcze. Dziewczyny śmieją się i skaczą, teraz już „pasy”, pozrzucały buty i grają tylko w granatowych wełnianych podkolanówkach. Robimy godzinną lekcję, mi przypada część z piosenkami, dynamikami. W drodze powrotnej prowadzę naszą cabionetę. Jest to nieco trudne bo muszę przejechać przez rzekę, mostem wiszącym. Jak złożę lusterka to mam wystarczająco miejsca żeby zmieścił się samochód, ale musze uważać żeby nie spaść z drewnianych desek które podobnie jak szyny wyznaczają trakt na moście. Niby takie ułatwienie. Zawsze kiedy prowadzę (chociaż oczywiście nie mam prawa kierować jakimkolwiek pojazdem, bo nie posiadam ni peruwiańskiego, ni międzynarodowego prawo jazdy, a moje polskie zostało w Lime) padre śmieje się i  mówi, że spowoduje kiedyś wypadek bo się wszyscy gapia, że dziewczyna, biała prowadzi taki duży samochód. Ale ja nie zważam, bo jestem zbyt pochłonięta wyprzedzaniem mototaxi, trąbieniem przed każdym zakrętem na modę peruwiańską i przełączaniem się na napęd na cztery koła jak trzeba. Fakt jednak, że nie za zawsze dobrze mi idzie z tym samochodem, bo ostatnio jak ścinaliśmy drzewa i wywoziliśmy je na pseudo wysypisko to wjechałam w stertę zgniłych bananów i półgodzinny zeszło żeby się stamtąd wydostać, a smród czuje na sobie do dziś.

Trudno się przyzwyczaić do ciemność, niby się wie, że blisko równika to dzień równy nocy, ale gdy jest gorąco i słońce zachodzi ma się wrażenie, że jest dobrze po ósmej wieczorem, a tu nie. Szósta, a pięć minut później ciemności egipskie. Rano tak samo, czekam do szóstej dziesięć, żeby do sklepu iść bez latarki. I tak się toczy życie, od świtu do zmierzchu, od zmierzchu do świtu. Dziękuję, dobranoc.



PS. Publikuję to gdzieś tydzień po tym jak napisałam, bo pojechalismy do La Merced. Wody dalej nie mamy. Wiem tez, ze czekacie na zdjecia, niestety internet nie daje rady...

1 komentarz:

  1. Dlaczego zamilkłaś? :) Od lipca niemal codziennie tu zaglądam i oczekuję nowego posta... Wróć, proszę...

    OdpowiedzUsuń